Wielki finał wyjazdu. Nadjłuższy etap, królewski, pokonaliśmy bez przyczepek. Chcieliśmy jak najszybciej zaliczyć 2 latarnie i zdążyć na wieczorny pociąg do Warszawy. Udało się :).
Ostatniego dnia wyprawy postanowiliśmy zostawić w schronisku przyczepki. Atak na 2 ostatnie latarnie zaczęliśmy wcześnie. Niestety, Gdańsk okazał się zbyt skomplikowany dla mojego gps’a, który nie odnalazł adresu latarni w Nowym Porcie. Przy pomocy kupionej w kiosku mapy papierowej odnaleźliśmy drogę do przedostatniej latarni. Na miejscu znaleźliśmy się tuż przed 10 i byliśmy pierwszymi odwiedzającymi tego dnia.
Dopytaliśmy się pani sprzedającej bilety i okazało się, że można drogę do Krynicy Morskiej skrócić, jeżeli przepłynie się promem z Nowego Portu na Westerplatte. Tak też zrobiliśmy. Potem pojechaliśmy na południe, w stronę ulicy Elbląskiej. Na moście Jana Pawła II jest zakaz poruszania się rowerami, a chodnik dla pieszych jest strasznie wąski nawet dla pieszych. Czyli idiotyzm w polskim wydaniu.
W stronę Krynicy Morskiej pojechaliśmy nie najkrótszą drogą, bo przez Przejazdowo. Następnie dojechaliśmy do Sobieszewa i na wschodnim końcu wyspy przeprawiliśmy się promem. Szkoda, że na wyspie tak krótko zabawiliśmy, bo są tam naprawdę ładne krajobrazy.
Począwszy od Mikoszewa było coraz więcej oznak, że zbliżaliśmy się do turystycznego regionu. Nic dziwnego, Mierzeja Wiślana jest bardzo ładna.
Szkoda, że nie mieliśmy czasu przystanąć i pokontemplować okoliczne krajobrazy. Szybko jechaliśmy dalej. Odcinek leśny za Kątami Rybackimi mocno dał się we znaki. Trochę zbyt duż tempo nadaliśmy sobie.
Do Krynicy dojechaliśmy więc na oparach z myślą, że po zwiedzeniu ostatniej latarni na szlaku wsiądziemy w autobus do Gdańska.
Sama latarnia jest bardzo ładna, widoki też niczego sobie, choć niestety – przez szybę. Nie mniej jednak jesteśmy szczęśliwi, że w ten sposób zakończyliśmy rajd szlakiem latarni morskich.
Trzeba było jeszcze tylko wrócić do Gdańska. Niestety, kierowca nie zgodził się nas zabrać. Czy nam się to podobało, czy nie, musieliśmy wracać rowerami. Zrobiliśmy więc zakupy na drogę w sklepie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na szczęście perspektywa końca wyprawy wyraźnie dodała nam sił. W błyskawicznym tempie przejechaliśmy drogę powrotną, a tuż za Sobieszewem skorzystaliśmy jeszcze ze skrótu, który przyspieszył nasz powrót do Gdańska.
Kilka dodatkowych kilometrów po Gdańsku po bagaże i z powrotem na dworzec. Rezultat – rekordowy przejazd tej wyprawy – 164 km w czasie 6 godzin i 28 minut.
To był bardzo intensywny wyjazd. Konieczność dojazdu na noclegi oraz specyfika dróg na Pomorzu sprawiły, że łączny dystans w czasie wyprawy przekroczył 850 km. Na szczęście pogoda sprzyjała i bez większych trudności udało nam się skończyć wyprawę w zaledwie 6 dni.
Odwiedzenie latarni morskich polskiego wybrzeża mogę polecić wszystkim z czystym sumieniem. Chętnie też odpowiem na Wasze pytania.
Szlak latarni morskich. Trasa dzisiejszego przejazdu na mapie: